Raków Częstochowa - Śląsk 3:0. Trójkolorowi wypunktowani przez lidera (RELACJA)

25.04.2025 (22:35) | Bartosz Bryś | skomentuj (0)

Zawodnicy Śląska Wrocław odnieśli drugą ligową porażkę z rzędu. Trójkolorowi wysoko przegrali na wyjeździe z Rakowem Częstochowa (0:3), komplikując swoją walkę o utrzymanie w Ekstraklasie. Choć wynik spotkania może wskazywać na pewne zwycięstwo Medalików, podopieczni Ante Simundzy mogą czuć po końcowym gwizdku duży niedosyt. 

Wyjazdowe spotkanie z Rakowem Częstochowa było dla Śląska szansą na opuszczenie strefy spadkowej. Aby tak się stało, Trójkolorowi musieliby pokonać dotychczasowego lidera Ekstraklasy, co z pewnością nie należało do prostych zadań. Sytuację mógł jednak ułatwić fakt, że ekipa Marka Papszuna przystępowała do starcia bez trzech swoich podstawowych zawodników: Ericka Otieno, Jeana Carlosa oraz Stratosa Svarnasa.  

Pierwsze minuty spotkania upłynęły w sposób bardzo spokojny. Obie drużyny nie chciały zbytnio się otwierać, przez co rywalizacja okazała się mocno wyrównana. Zarówno gospodarze, jak i goście, chcieli konstruować akcje za sprawą dużej liczby podań - taki scenariusz sprawił, że sytuacji pod bramkami było jak na lekarstwo. 

ROSNĄCA PRZEWAGA RAKOWA 

Z upływem kolejnych minut boiskową inicjatywę przejęła ekipa Medalików. Śląsk, w szeregach którego widać było sporo niedokładności, nie decydował się na wysoki pressing, pozwalając rozgrywać akcje swoim rywalom. W 17. minucie gospodarze stworzyli pierwszą groźną sytuację - na pozycję strzelecką po podaniu od Koczergina wyszedł Brunes, lecz uderzenie Norwega okazało się zbyt lekkie. 

[REKLAMA]

Dwie minuty później zawodnik wypożyczony z belgijskiego OH Leuven ponownie stanął przed szansą wyprowadzenia Rakowa na prowadzenie. Tym razem piłkę z linii bramkowej wybił Marc Llinares, naprawiając swój wcześniejszy błąd, kiedy to stracił piłkę przy linii bocznej. Jak się okazało, wrocławianie zażegnali niebezpieczeństwo tylko na moment.

Chwilę później niepilnowany Ariel Mosór skierował piłkę głową do siatki. Spore wątpliwości wzbudziła jednak w tej sytuacji walka o pozycję - na powtórkach można było zauważyć przewinienie popełnione przez stopera na Tommaso Guercio. 

SZANSA NA WYRÓWNANIE

Raków, choć grający z przewagą jednej bramki, nie potrafił wypracować sobie kolejnych groźnych sytuacji pod bramką Rafała Leszczyńskiego. Po drugiej stronie barykady znajdował się Śląsk, który regularnie zbliżał się do szesnastki przeciwników, lecz w próbach wrocławian brakowało przede wszystkim siły oraz dokładności. 

W 32. minucie wydawało się, że podopieczni trenera Simundzy wreszcie dopięli swego. Wówczas dalekie podanie od bramkarza otrzymał Arnau Ortiz, który zwodem minął Mosóra i pewnym strzałem pokonał Kacpra Trelowskiego. Radość w szeregach WKS-u trwała jednak tylko chwilę - po konsultacji z wozem VAR sędzia Frankowski zdecydował się odgwizdać minimalnego spalonego. 

Parę minut później Raków, który mógł stracić prowadzenie, podwyższył wynik na swoją korzyść. Dośrodkowanie Iviego Lopeza z lewej flanki boiska za słabo wybił Aleks Petkow przez co piłka trafiła pod nogi Jesusa Diaza. Kolumbijczyk nie zastanawiał się ani chwili i atomowym uderzeniem zdobył premierowe trafienie w ligowych rozgrywkach. 

EFEKTYWNOŚĆ GOSPODARZY

Od samego początku drugiej połowy wrocławianie ruszyli do odrabiania strat. Trójkolorowi zdecydowanie dłużej utrzymywali się przy piłce oraz częściej oddawali strzały. W ofensywie widoczny był Assad Al Hamlawi, który zastąpił w przerwie bezużytecznego przez pierwsze 45 minut Henrika Udahla. Norweg okazał się całkowicie niewidoczny, przez co nie wniósł do gry WKS-u ani jednego pozytywnego aspektu. 

Najpierw groźną akcję skonstruował Arnau Oritz, lecz strzał Hiszpana z problemami obronił bramkarza Rakowa. W 66. minucie przed dogodną sytuacją do wpisania się na listę strzelców stanął natomiast Al Hamlawi. Palestyńczyk wygrał w polu karnym pojedynek o pozycję, jednak jego uderzenie trafiło w poprzeczkę. 

[REKLAMA]

Choć Medaliki nie forsowały w drugiej połowie tempa spotkania, obrońcy Śląska musieli zachować wzmożoną czujność. W 67. minucie sam na sam z Leszczyńskim wyszedł Jesus Diaz - w tej sytuacji świetnie zachował się Serafin Szota, wybijając czysto piłkę spod nóg Kolumbijczyka. Pięć minut później częstochowianie zdobyli jednak trzecie trafienie, kiedy to Jonatan Brunes wykorzystał niezwykle prosty błąd bramkarza WKS-u, zdobywając swoją jedenastą bramkę w sezonie. 

DRUGA PORAŻKA Z RZĘDU 

Przegrana z Rakowem jeszcze bardziej komplikuje walkę Śląska o utrzymanie. Wrocławianie, ponownie kończąc spotkanie ligowe bez ani jednego zdobytego punktu, po raz kolejny stracili szansę na opuszczenie strefy spadkowej. W grze zespole znów było widać brak kontuzjowanego Petra Schwarza, który w bieżącym sezonie nie powróci już na boisko.

Patrząc jednak szerzej na piątkowe spotkanie, Trójkolorowi nie zasłużyli w nim na tak wysoką porażkę. Brak skuteczności, niedokładność w wykańczaniu akcji ofensywnych oraz niechlujność w defensywie sprawiły jednak, że częstochowianie mogą dopisać do swojego konta kolejne zwycięstwo. Zbliżający się derbowy pojedynek przeciwko Zagłębiu Lubin może okazać się dla Śląska meczem o być albo nie być w Ekstraklasie. 

[REKLAMA]


Raków Częstochowa - Śląsk Wrocław 3:0 (2:0)

Bramki: 19' Mosór, 36' Diaz, 72' Brunes

Raków: Trelowski - Mosór (65' Barath), Rodin, Arsenić (K), Tudor (80' Plavsić), Berggren, Koczergin, Adriano, Diaz (84' Seck), Lopez (65' Makuch), Brunes (81' Rocha)

Śląsk: Leszczyński - Guercio, Szota (K), Petkow, Llinares (76' Kurowski), Jezierski (76' Wołczek), Pozo (80' Baluta), Żukowski (73' Ince), Samiec-Talar, Ortiz, Udahl (46' Al Hamlawi)

Żółte kartki: 56' Jezierski, 68' Szota, 83' Kurowski

Sędzia: Bartosz Frankowski (Toruń)